Do wioski Nyangshwe nad jeziorem Inle dojechalem pick`upem. Ceny wg upodoban kierowcy: 500 K (tyle placa rowniez Birmanczycy), 700 K lub 1 000 K. Przed wjazdem do wioski trzeba uiscic oplate 3$, no chyba, ze sie przyjezdza ok. magicznej godziny 17.00 - wtedy nikogo juz w kasie nie ma. Wioska w 2/3 podtopiona. Do hoteli usytuowanych wzdluz glownego kanalu nie mozna sie bylo dostac.
Mieszkalem w Mingalar Inn - 3$. Pierwsze zrobilem wielkie pranie lacznie z plecakiem, bo walilo ode mnie jak od wielkiej suszonej krewetki. Wynajalem sobie lodz i zrobilem wycieczke wokol jeziora. Pozwiedzalem swiatynie , bylem rowniez w "Klasztorze Skaczacego Kota", ale niestety koty nie chcialy skakac a bylo ich chyba pietnascie. Wszystkie spaly. Drugi dzien spedzilem w okolicznych wioskach. Na obiad jadlem "Zestaw z prowincji Shan" w sklad wchodzily: zupa, curry z kurczakiem, ryz, smazone warzywa, salatka, smazone orzeszki ziemne z czosnkiem - calosc 6 PLN. Bylo tego tyle, ze nie moglem dojesc.
Kupilem bilet do Mandalay. Ceny oczywiscie rozne: od 7000 K do 9000 K.