Wszystkie okoliczne swiatynie wokol Kathmandu mialem zaliczone wiec spokojnie moglem pozegnac (choc z zalem) Nepal. Indie nie mialy u mnie wysokiej oceny, a po pobycie w Nepalu stracily jeszcze wiecej.
22. pazdziernika wyjechalem nocnym autobusem do Birganj (9 godz.) przy samej granicy z Indiami. O 5.30 bylem na miejscu, ale musialem czekac, bo panowie z "immigration" zjawili sie dopiero po godzinie. Po stronie indyjskiej mialem pecha, bo wyprzedzila mnie wycieczka 15 Koreanczykow wiec troche to trwalo zanim wbito mi pieczatke do paszportu. Kolejny autobus zawiozl mnie do Patny (6 godz.) skad na drugi dzien rano mialem miec pociag do Kalkuty. Nastepnego dnia stawilem sie na dworcu o 5.00 rano i tam dowiedzialem sie, ze pociag jest odwolany. Wkurzony jak nie wiem co, bo posypal mi sie moj plan, poszedlem na dworzec autobusowy a tam znowu okazalo sie ze owszem jest autobus do Kalkuty (sztuk jeden), ale o 20.00 i raczej nie ma juz na niego biletow. Postanowilem zostac jeszcze jedna noc w Patnie i pojechac tym samym pociagiem nastepnego dnia. I tu dotarla do mnie informacja o przyczynie odwolania pociagu. Okazalo sie, ze byly jakas wielkie demonstracje na kilku dworcach w stanie Bihar (w ktorym ja na nieszczescie sie znajdowalem) lacznie z podpaleniem wagonow. Wszystkie pociagi dalekobiezne zostaly odwolane na co najmniej trzy dni. Tego mi trzeba bylo. Mogliscie widziec te tlumy ludzi koczujace na dworcu i tysiace much, ktore ich obsiadaly.
Nastapila zmiana planow i ostatecznie wyjechalem z Patny po dwoch dniach do Siliguri nocnym autobusem (15 godz). Autobus byl tak napchany, ze ludzie siedzieli w przejsciu a kilka osob stalo cala podroz. Nie zazdroszcze.
W Siliguri czekalem pol godziny na nastepny autobus, ktory zawiozl mnie do miasteczka przy samej granicy z Bangladeszem. Odprawa trwala cala godzine, po pol na kazdy kraj. Po stronie indyjskiej jeden pan przybijal pieczatke, drugi podpisywal, w nastepnym pomieszczeniu pan spisywal wszystkie dane z paszportu do specjalnej ksiegi, kolejna pieczatka, nie obeszlo sie bez pytan: co robie w Polsce, dlaczego podrozuje sam itp...potem nastepny urzednik zlozyl ostatni podpis i bylem wolny. Po stronie Bangladeszu bylo podobnie z tym, ze musialem dokladnie wytlumaczyc, gdzie lezy Polska.
I tak powitalem Ludowa Republike Bangladeszu. Moje pierwsze wrazenia to pustka. Jechalem riksza 13 km spod granicy do najblizszego miasteczka i widzialem tylko pola ryzowe i sterty kamieni, ktore najczesciej kobiety i dzieci rozbilaly mlotkami, a potem przesiewali przez sito. Czlowiek czuje sie tu jakby byl z zupelnie innej bajki. Ktos kiedys trafnie to okreslil: "W Bangladeszu nie ma atrakcji turystycznych, w Bangladeszu to ty jestes atrakcja". I to jest prawda. Ludzie na moj widok przystaja, witaja sie ze mna, robia wielkie oczy. Jesli ktos zna choc pare slow po angielsku to nie odpusci - musi zagadac. No i idzie taki jegomosc obok mnie, prawie nic sie nie odzywa, ale dla niego to niewazne, przeciez inni go widza jak idzie z turysta i patrza z zazdroscia. Wszyscy chca zeby im robic zdjecia. Jak wychodze z aparatema na ulice lub przystaje i czytaam cos w przewodniku zaraz robi sie zbiegowisko.
Transport tani, choc wczoraj mialem maly zgrzyt. Jechalem z Rangpuru do Bogry (2.5 godz.) i pan zaspiewal sobie za bilet 100 Taka czyli jakies 3.30 PLN, wysmialem go i powiedzialem, ze tyle nie zaplace. On wyszedl z autobusu a ja zagadalem do jakiegos kolesia, ktory na szczescie mowil troche po angielsku i zapytalem ile kosztuje bilet, otrzymalem odpowiedz 60 Taka. Wszedł pan bileter i podał mi nowy bilet z kwota 80 Taka, znowu powiedziałem, ze nie zaplace i wyciagnałem 60 Taka, on ze za malo, wiec wysiadłem z autobusu i oznajmilem ze nie jade, wtedy pan powiedzial OK i stanelo na 60.
Ze mna nie pojdzie im tak latwo.
Od poniedzialku jestem w Dhace, nocuje w hotelu Sugandha International za 150 Taka czyli 5 PLN. Prawdziwy International.
Na mojej ulicy sa tylko sklepy z czesciami maszyn, narzedziami itp., widzialem nawet lozyska prosto z Polski. Gdybyscie chcieli jakis mlotek, subokret czy silnik, piszcie mam to wszystko pod reka.
Juz teraz widze gdzie podziali sie wszyscy ludzie z Bangladeszu - oni sa w Dhace i wyglada tak jakby kazdy z nich przywiozl tu wlasna riksze. Sa ich tysiace.
Dziwny to kraj gdzie banki nie chca wymieniac pieniedzy, nie kazdy hotel chce przyjac turyste, a te ktore przyjmuja i tak trudno znalezc, bo wiekszosc ma napisy w bengali, gdzie pojawienie sie turysty jest tu zjawiskiem porownywalny do zabaczenia yeti w Himalajach.
Ale maja komorki - w przeciwienstwie do mnie.