Witam z Bangkoku.
Nawet nie wyobrazacie sobie jak sie ciesze piszac te slowa. Malo brakowalo a mojej krainy szczescia Shangri-La szukalbym gdzies w Polsce. Ale o tym pozniej.
Lot z Katowic do Dusseldorfu przebiegl bez zadnych problemow. Do iranskich linii lotniczych Mahan-Air tez nie mam zastrzezen. Podstawowym ich plusem byla cena. Za bilet 3 miesieczny zaplacilem 2050 zl.
A teraz opisze moje zdarzenie na lotnisku w Dusseldorfie.
Podchodze do odprawy jako jeden z pierwszch podroznych. Pani informuje mnie, iz nie posiadam wizy tajskiej, wiec nie polece. Tlumacze jej, ze na lotnisku w Bangkoku dostane wize na 15 dni pobytu. Ona do mnie, ze bilet powrotny mam na 28 listopada i potrzebuje wize. Ja informuje ja, ze 5. pazdziernika wylatuje do Birmy, wiec zostaje w Tajlandii tylko 14 dni. Na szczescie (tak mi sie wydawalo) mialem bilet do Yangonu. Pokazuje go pani, ona gdzies dzwoni i pyta: Birma? Myanmar? Czy to sa jakies miasta w Tajlandii? Ja na to, ze jest to odrebne panstwo w Azji. Znowu telefon. Jako, ze wstrzymuje cala odprawe juz dobre 15 minut pani kaze mi stanac z boku i czekac na szefowa. Czekam dobre pol godziny, co chwile pytajac kiedy ktos do mnie przyjdzie. Zaczynam juz ukladac najczarniejszy scenariusz z mozliwych - powrot do Polski. Wreszcie przychodzi szefowa i od poczatku tlumacze jej moj problem. Jak widze pani jest tak samo zorientowana geograficznie jak jej pracownica. Jacys Niemcy tlumcza jej w ojczystym jezyku, ze Birma to panstwo, a Yangon to jej stolica. Niestety to pani nie przeknuje. System w komputerze pokazuje, ze musze miec wize, a skoro jej nie mam nie polece. I pewnie zeby sie mnie pozbyc panie mowia, ze one to by mnie puscily, ale takie sa wymogi linii lotniczej i kropka.
Ide wiec do biura Mahan-Air. Pani po wyslychaniu mojej hstorii niewiele sie zastanawiajac nalepia naklejke na bilecie zmieniajac date powrotu do Dusseldorfu na 6. pazdziernika (nie dokonujac oczywiscie zadnych zmian w mojej rezerwacji) i prosi, zebym te naklejke odkleil jak wyladuje w Bangkoku. Dodaje jeszcze, ze robi to specjalnie dla mnie. Gdyby nie byla muzulmanka pewnie bym ja wysciskal. Ide z powrotem do odprawy, do moich pan, ktore zapewne byly na wagarach jak na lekcji geografii omawiana byla Azja. Pokazuje bilet. Po minie szefowej widze, ze przedwczesna moja radosc. Z ich dialogu wylapuje tylko: nein, nein, nein. Jeszcze pare telefonow i w koncu podaja mi do podpisu pismo, ze lece bez wizy. Otrzymuje upragniony boarding pass.
Teraz sie z tego smieje, ale wtedy naprawde nie bylo mi wesolo. Kosztowalo mnie to duzo nerwow, wiec nastepnym razem raczej pofatyguje sie do Warszawy, do Ambasady Tajlandii po wize.
Wyladowalem w Bangkoku w piatek o 18.00. Dobra godzine musialem czekac na wize, bo akurat wczesniej od mojego wyladowal samolot z Indii, wiec w kolejce czekaly cale rzesze Hindusow.
Ogolnie w Bangkoku jest bardzo spokojnie. Widzialem moze paru wojskowych i to wszystko. Na Khao San Road jak zawsze pelno turystow. Jak na razie nic nie robie tylko spie. Minie pewnie jeszcze dzien lub dwa zanim sie przestawie. Jednak te 5 godz. roznicy robi swoje.
To na razie tyle.
Mario