W niedziele wrocilem do Kolombo. Moja ostatnia noc na Sri Lance spedzilem na polowaniu na jakies robactwo, ktore zagniezdzilo sie w moim lozku. Pozostawialo na moim ciele bable i swedzienie jak po ukaszeniu komarow, ale trudniej je bylo wylapac. Walczylem do 4.00 nad ranem i juz nie wiem czy zasnalem czy nie, w kazdym razie musialem wstac o 5.00 rano. Wygladalem jak zombie. Pojechalem na lotnisko, o 11.00 bylem w Madrasie, tam 6 godzin luzu i o 19.00 pociag do Delhi (37 godz.). Jak tylko znalazlem swoje miejsce padlem jak niezywy. Moja ostatnia i najdluzsza podroz pociagiem w Indiach nie byla taka straszna, chyba zaczynam sie przyzwyczajac. Szkoda, ze tak pozno, bo w piatek o 11.00 wsiadam w samolot, w Warszawie powininem byc o 18.00.